Pokolenie do końca baterii

RM

  1. O pokolenie, które zna każdą plotkę, a nie zna Ewangelii.
  2. Przewijasz obrazy szybciej, niż potrafisz się modlić.
  3. Karmisz się hałasem, aż cisza staje się wrogiem.
  4. Uciekasz od twarzy bliźniego w ekran, który odbija tylko ciebie.
  5. Sprzedajesz prawdę za lajki.
  6. Rozdajesz serca jak drobne, a duszę chowasz do kieszeni.
  7. Bóg stoi w drzwiach twojego domu,
  8. a ty pytasz, czy ma potwierdzenie rezerwacji.
  9. Śmiejesz się z proroków, bo mówią o wieczności,
  10. a twoje królestwo trwa tylko do końca baterii.
  11. Miłość zamieniłeś w hasło reklamowe,
  12. a wiarę w przycisk „subskrybuj”.
  13. O ślepe miasto, świecące neonami, a gubiące drogę.
  14. Czy poznasz swój dzień nawiedzenia?
  15. Czy otworzysz oczy, zanim światło stanie się sądem?
  16. Ale mówię ci – nie wszystko jeszcze zgasło.
  17. Twoje imię jest zapisane głębiej niż w sieci,
  18. twoje serce bije mocniej niż sygnał w kablach.
  19. Cisza, której się boisz, potrafi uleczyć.
  20. Modlitwa, którą porzuciłeś, czeka, aby być szeptem przyjaciela.
  21. Miłość, którą zdradziłeś, wciąż stoi u twoich drzwi.
  22. Nie jesteś skazany na pustkę –
  23. są ręce, które nie szukają lajków, ale ciebie.
  24. Są oczy, które nie gasną, choć bateria umiera.
  25. Są słowa, które nie przemijają, choć przewiniesz cały świat.
  26. Wróć, zanim skończy się noc.
  27. Podnieś wzrok znad ekranu,
  28. a zobaczysz twarz, która nie potrzebuje filtra.
  29. Dotknij ciszy, a znajdziesz w niej Boga.
  30. Uwierz w Miłość, a nie w reklamę.
  31. Uwierz w Życie, które nie zna końca baterii.

Pokolenie Ekranów

RM

O ty, co znasz każdy skrót klawiatury,
a nie znasz imienia sąsiada.

Palce masz szybkie jak błysk,
serce - ciężkie jak kamień.

Karmisz się obrazami,
a głodujesz na prawdzie.

Uśmiechasz się emotikonem,
a milczysz, gdy brat mówi: „Potrzebuję cię”.

Światło ekranu oślepia cię,
blask Tego, który stworzył światło - nie.

Oczy masz otwarte,
lecz nie czuwające.

Krzyż nosisz na szyi,
nie na ramionach.

Mówisz: „Wierzę”,
ale nie wiesz komu.

O pokolenie ekranów,
czy poznasz dzień, gdy ekran zgaśnie,
i zostanie tylko twarz,
od której uciekałeś?

Labirynt

RM

Świat dziś płonie w ciszy – nie płomieniem jasnym, ale dymem duszącym, szarym.
Ulice dudnią krokami, a w sercach panuje głód, którego nie nasyci ani chleb, ani władza, ani rozkosz.

Człowiek, ten sam, który nosi w sobie odblask wieczności, błądzi w plątaninie neonów i ekranów.
Gubi drogę, aż sam staje się labiryntem, własnym więzieniem.

A przecież Bóg, ten od którego uciekamy, stoi na rogu każdej ulicy, w każdym szumie liści, w każdym oddechu.
On nie woła krzykiem, lecz szeptem, jakby bał się, że nasz świat zbyt łatwo ogłuszy Jego głos.
A jednak – czyż nie drży w nas czasem echo?
Jakby ktoś wbił gwóźdź w najgłębszą część duszy i ona nie daje spokoju, nawet kiedy udajemy, że nie słyszymy.

Pokolenie pogubione, pobite, pełne blizn.
Pokolenie, które wstydzi się własnych łez.
Które odwraca twarz od Boga, bo boi się, że On ujrzy wszystkie pęknięcia, a przecież tylko On potrafi je skleić.

Nie uciekajmy dalej.
Bo za każdym zakrętem, tam gdzie świat mówi: „To już koniec”, Bóg odpowiada: „To dopiero początek”.

Więcej

RM

Miasto krzyczy.
Reklamy płoną.
Neon oślepia.

Ekrany tłuką oczy, serca, sumienia.
„Więcej! Więcej!” szepczą, wrzeszczą, śpiewają fałszem.

Człowiek biegnie.
Łapie.
Pożera.
I znów głód.

Szczęście jak szkło – rozbite, skaleczone, błysk w pyle.
Złudzenie karmi chwilą.
Dusza pije kurz.

Usta pełne cukru,
a w środku popiół.

Serce jak ziemia bez deszczu,
spękane w milczeniu.

Labirynt pragnień kręci się w kółko.
Drabina bez końca,
szczebel za szczeblem,
aż w pustkę.

„Jeszcze odrobinę,
jeszcze tylko to.”

Potem cisza.
Głucha.
Ciężka.
Ciemna.

Słyszysz ją?
W samej ciszy brzmi inne wołanie.

Nie „więcej”, lecz „wróć”.
Nie „mieć”, lecz „być”.

Nie echo próżni,
ale Głos, który nie gaśnie.

Ten sam od początku.
Ten sam dla ciebie.
Teraz.

Uciekający

RM

Człowiek - cień własny, płomień, co dymi, nie świeci.
Rozkrusza prawa, lecz pod pozorem prawa.

Kpi z Prawodawcy, w imię prawa woła.
Odwraca się, jak wiatr od skały, a skała milczy.

Uciekasz? Biegnij! Ziemia cię porywa.
Twoje kroki - jak burza, lecz burza cię zdradzi.

Mówisz: „Ja wolny!”, a twoje słowa kruszą się w ustach
jak szkło rozbite na piachu, bez blasku, bez treści.

Śmiech twój - suchy jak żużel.
Serce - puste jak noc po pożarze.

Wielki jesteś?
Wielkość twoja to cień przed świtem,
który znika, nim kogut zapieje.

A Bóg - cichy, jak głębina wód,
jak ogień ukryty w sercu drzewa.

Nie gaśnie, choć ty gaśniesz.
Nie cofa się, choć ty odwracasz plecy.

I nagle - cisza cię zatrzaśnie.
Prawda jak piorun otworzy niebo.

I zobaczysz: twój bunt był ucieczką
od ramion, które nigdy nie zamknęły się przed tobą.

Zaślepiony

RM

Szczęścia szuka – szuka! – ślepy w światło biegnie,
oczy opasane, opatulone ciemnym płótnem.

Bandaż! – bandaż! – zawiązany na źrenicach,
a ręce rwą się ku złudom:
gwiazda z papieru, perła z plastiku, złoto, co rdzewieje.

„Mam! mam!” – krzyczy, lecz garść ma pustą.
„Widzę!” – woła, a mrok go pożera.

Kroki jak młoty – dudnią,
dudnią o dno pustki.

Serce spragnione, serce spalone –
dusza w popiele, dusza w kurzu.
Usta w cukrze, a wewnątrz gorycz, żółć, jad.

A Bóg? – Bliski, blask przy twarzy,
Światło źródło, Światło żywe,
czeka – cicho, cierpliwie,

aż człowiek rozedrze ciemność,
zrzuci bandaż,
i spojrzy – pierwszy raz, naprawdę –
na Tego, który patrzył na niego zawsze.

Zaślepiony Pielgrzym

RM

Idzie, idzie – twardo, pewnie, pyszniąc się.
Na ustach gniew, w oczach żar – nie miłości, lecz pogardy.

Patrzy: skóra inna – i pluje.
Słyszy: głos obcy – i drwi.
Widzi: modlitwa inna – i szydzi.

„Ja lepszy! Ja wybrany!” – krzyczy,
a serce ma jak kamień zimny, ciężki.

Krok za krokiem – kroczy jak pielgrzym,
ale dokąd? – sam nie wie.
Droga jego jak tunel – ciemny, głuchy, bez końca.

Brat obok? – nie brat, lecz wróg.
Siostra obok? – nie siostra, lecz cień.
A on – sam, sam, samotny w tłumie.

Bo kto nienawiścią oddycha,
ten nie zna celu, nie zna Ojca.
Kto gardzi twarzą brata,
gardzi też Tą Twarzą, co w każdym się odbija.

I pójdzie, pójdzie – aż stanie,
a tam u kresu zobaczy:
wszyscy, których odrzucał, już są przy stole.
A jego miejsce – puste,
bo sam je sobie odebrał.

Samotność w tłumie

RM

Ulice – pełne kroków, pełne głosów, pełne twarzy.
A on – sam, sam, samotny w środku.

Słowa mijają go jak wiatr po ścianach.
Śmiechy – puste, dźwięczne, obce.

„Bracie!” – nikt nie mówi.
„Siostro!” – nikt nie słyszy.

W tłumie gęstym jak las
serce jego jak drzewo ścięte – milczy, puste, powalone.

A jednak – w ciszy, w głębi –
jest Głos, co woła po imieniu.
Jest Obecność, co nie mija.
Samotność – w Nim – przemienia się w dom.

Krzyż i Blask

RM

Uciekasz przed krzyżem – jak cień przed słońcem.
Unikasz ciężaru – a ciężar wraca.
Mówisz: „Wolny!” – a łańcuch brzęczy.
Chcesz życia bez bólu – a życie gaśnie.

Wybierasz blask bez ognia,
koronę ze szkła, gwiazdę z cyny.
Na ustach słodycz, w środku popiół.
Zysk bez ceny – w dłoniach pustka.

A krzyż woła: „Przyjdź!”.
Dźwigaj – a dźwignę.
Zapuść korzeń – a dam ci wodę.
Stań – a uniosę cię ponad ziemię.

Dotkniesz – i ciężar stanie się skrzydłem.
Rana – oknem.
Drzazga – iskrą.
Ból – nie murem, lecz bramą.

W krzyżu – światło.
Nie obok, lecz w samym środku.
Tam zwyciężasz, gdy poddasz się Prawdzie.
Tam On czeka – żywy, bliski, wierny.

Syn Marnotrawny

RM

Odszedłeś – daleko, daleko!
Zabrałeś dźwięk monet, śpiew złudzeń,
wziąłeś swoje – i myślałeś, że to wszystko.

Miasto krzyczało: „Baw się!” –
a serce już milczało.
Chleb się roztrwonił, wino wyciekło,
przyjaciele – dym na wietrze.

Pozostał głód – głód w żołądku, głód w duszy.
Żołędzie świń – twoja uczta.
Człowiek wielki? – teraz cień.
Człowiek wolny? – teraz niewolnik głodu.

I nagle – błysk wspomnienia:
dom ojca, stół pełen, ramiona szerokie.
„Wstanę i pójdę” –
mówisz do ciszy, a cisza odpowiada.

Wracasz – krok za krokiem,
zgarbiony, pusty, winny.
A tam już Ojciec biegnie,
biegnie szybciej niż twój wstyd.

Usta twoje chcą mówić: „Zgrzeszyłem”,
a Jego usta całują.
Ręce twoje chcą prosić o resztki,
a Jego ręce dają pierścień.

Byłeś martwy – żyjesz.
Byłeś zgubiony – znaleziony.
Byłeś cieniem – jesteś synem.

Siewca

RM

Siewca wyszedł – ręką szeroką, szczodrą,
rzucał ziarna jak gwiazdy w noc.

Jedno spadło na drogę –
ptaki szybkie, czarne, wydziobały głód.

Drugie padło na skałę –
wzeszło w słońcu, lecz korzeń – płytki,
ogień spalił, nic nie zostało.

Trzecie wpadło w ciernie –
ciernie urosły, oplotły, zdławiły.
Kwitło chwilę – lecz głos chwastów zagłuszył.

A inne – w ziemię dobrą,
ciszę głęboką, urodzajną.
Ziarno pękło – i życie wybuchło.
Sto za jedno, tysiąc za setkę,
żniwo jak morze falujące w słońcu.

Kto ma uszy – niech słucha.
Ziarno jest Słowem.
Ziemia jest sercem.
Owoc – twoim życiem.

Miłosierny Samarytanin

RM

Droga w dół - Jerozolima do Jerycha,
kurz, kamienie, cisza przerwana krzykiem.

Człowiek pobity - krew na twarzy,
pół żywy, pół martwy, rzucony w rowie.

Przechodzi kapłan - patrzy, omija.
Przechodzi lewita - widzi, odwraca.
Oczy chłodne, serce zamknięte,
krok szybki, a brat pozostaje w pyle.

I nagle - ten obcy, ten pogardzany,
zatrzymuje się, klęka, dotyka ran.
Oliwa i wino - lekarstwo i pociecha.
Własny zwierz - staje się nosidłem.

Gospoda - dach nad głową, chleb na stole.
"Dbaj o niego" - mówi. "Jeśli wydasz więcej - oddam".

Miłosierdzie nie pyta o imię,
nie bada paszportu, nie mierzy koloru.
Miłosierdzie jest drogą,
którą idzie sam Chrystus.

Powołanie Słabego

RM

Mały byłeś - i mały się czułeś.
Ręce drżały, usta milczały,
serce mówiło: "Nie dam rady".

A On spojrzał - wzrokiem, co przenika,
dotknął ramienia, zawołał po imieniu.
"Chodź za Mną" -
a twoje "nie" rozpadło się w pył.

Nie wybrał silnych - ale ciebie.
Nie mocnych - ale kruchego.
By świat zobaczył, że siła jest Jego,
a nie twoja.

Idziesz więc - krok niepewny,
a jednak prowadzony.
Słowo w tobie płonie,
choć sam byłbyś tylko iskrą gasnącą.

Twoja słabość - Jego tron.
Twoja rana - Jego świadectwo.
Twoje drżenie - Jego moc.

Tak Chrystus powołuje -
nie herosów, lecz serca kruche,
aby w kruchej glinie
zajaśniało niebo.