G20 i wstydliwa cisza
Chcemy być wielcy. Mówimy o tym głośno, pokazujemy liczby, przywołujemy rankingi. Mamy gospodarkę, która rośnie, autostrady, które biegną w dal, miasta, które stają się coraz bardziej nowoczesne. Widzimy się w gronie największych – w G20, wśród tych, którzy decydują o losach świata. Ale im wyżej chcemy się wspiąć, tym niżej schodzimy, gdy temat dotyczy tego, co najbardziej ludzkie. Seks. Słowo, które wciąż powoduje rumieniec, które zamyka usta nauczycielom i rodzicom, które w Polsce zbyt często zastępuje cisza, zakaz i wstyd. I właśnie w tym rozdźwięku – między marzeniem o wielkości a lękiem przed rozmową o ciele – odsłania się prawdziwa słabość naszego społeczeństwa.
Cisza i jej cena
W polskich domach i klasach wciąż króluje cisza. Nie cisza kontemplacji, nie cisza skupienia – ale cisza ze strachu. To milczenie wokół tematu, który powinien być przekazywany z prostotą i odpowiedzialnością. Milczenie wokół wiedzy, która mogłaby chronić.
Bo seksualność – to nie tylko intymność. To nie tylko „tematy dla dorosłych”, jak lubią mówić ci, którzy chcą odsunąć dzieci od pytań, jakie same zaczynają zadawać. Seksualność to także wiedza o tym, jak rozpoznać przemoc. Jak zrozumieć, że granice istnieją. Jak nauczyć się mówić „nie”. Jak reagować, gdy ktoś próbuje te granice przekroczyć.
Brak tej wiedzy to nie niewinność – to bezbronność. A bezbronność jest zawsze szansą dla tych, którzy chcą wykorzystać.
Dzieci i młodzież, które nie dostają rzetelnej wiedzy o swoim ciele i swojej seksualności, stają się łatwym celem. Dla rówieśników, którzy powielają przemocowe wzorce. Dla dorosłych, którzy manipulują niewiedzą. Dla anonimowych „mentorów” z internetu, którzy podsuwają fałszywe obrazy i wzorce.
Internet nie zna ciszy. Tam wszystko jest powiedziane – brutalnie, niekiedy wulgarnie, zawsze bez filtra. Gdy szkoła i rodzice chowają głowę w piasek, to właśnie internet staje się nauczycielem. A internet uczy bezlitośnie: zamiast szacunku pokazuje przemoc, zamiast relacji – pornograficzne fantazje, zamiast wiedzy – karykatury.
Kto zyskuje na tym, że dzieci nie wiedzą? Zyskują ci, którzy chcą, by dziecko nie umiało się obronić. Zyskują ci, którzy wiedzą, że wstyd i strach są ich sprzymierzeńcami. Bo dziecko, które nie zna swojego ciała, nie potrafi powiedzieć: „to jest złe”. Nie potrafi poprosić o pomoc. Nie wie, że ma prawo powiedzieć „stop”.
Aspiracje kontra dojrzałość
Jesteśmy krajem, który potrafi budować autostrady i eksportować towary na cały świat. Ale równocześnie jesteśmy krajem, który w XXI wieku boi się nazwać rzeczy po imieniu. Który usuwa ze szkolnych podręczników treści „niewygodne”. Który pozwala, by głośna mniejszość krzyczała: „to nie dla dzieci”, „to zgorszenie”, „to fanaberia”.
Jak to się ma do naszych aspiracji? Czy naprawdę wierzymy, że kraj, który wstydzi się edukacji seksualnej, może aspirować do G20? Że gospodarcza siła zrekompensuje moralną i społeczną słabość?
G20 to nie tylko ekonomia. To także społeczna dojrzałość. To kraje, które rozumieją, że wiedza jest inwestycją – nie tylko w rozwój, ale i w bezpieczeństwo. Bo bez wiedzy nie ma wolności. Bez wiedzy nie ma obrony.
Uczenie dzieci o seksualności to nie zgorszenie. To tarcza. To narzędzie ochrony, które pozwala odróżnić miłość od manipulacji, relację od przemocy, bliskość od wykorzystania. To nauka języka, który pozwala nazwać to, co złe – i szukać pomocy.
To także lekcja szacunku. Szacunku dla siebie, dla własnych granic, ale i szacunku dla drugiego człowieka.
Nieuczenie o seksualności nie sprawia, że temat znika. Sprawia tylko, że dzieci zostają same wobec chaosu informacji, które docierają do nich każdego dnia.
Każdy skandal, każda historia o przemocy wobec dziecka, o nauczycielu, księdzu czy trenerze, który wykorzystał niewiedzę, jest dowodem, że cena milczenia jest ogromna. Każda ofiara to wyrzut sumienia społeczeństwa, które nie miało odwagi powiedzieć: „trzeba rozmawiać”.
Szafa i ulica
Pochodzę z pokolenia, w którym religia i moralność były przekazywane przede wszystkim w kościele. To nie była wiedza, to nie było przygotowanie do życia, ale raczej katalog zakazów. Mówiono o czystości, o grzechu, o „zachowaniu wstrzemięźliwości”. Seksualność nie była opisana językiem nauki, psychologii czy empatii. Była spętana słowami winy i wstydu.
Dlatego wielu z nas „uczyło” się na ulicy. Tam, w rozmowach podsłuchanych, w półsłówkach rówieśników, w plotkach i żartach, znajdowaliśmy namiastkę wiedzy. To była wiedza okaleczona, bez kontekstu, pełna mitów i przekłamań. Ale innej nie było.
Dziś tą ulicą jest internet. Doskonałe narzędzie, które w rękach dorosłych bywa źródłem informacji, dla dzieci staje się labiryntem karykatur. Zamiast wiedzy – obrazy pornografii. Zamiast szacunku – brutalność. Zamiast rozmowy – krzyk. To, co powinno być drogą do zrozumienia siebie, staje się krzywym zwierciadłem, w którym dorastający człowiek uczy się nieprawdy.
I my, jako społeczeństwo, wpychamy dzieci w tę szarą strefę. Mówimy im: „to nie temat dla ciebie”. A one i tak szukają, bo taka jest natura dorastania. Szukają, tylko że nie znajdują wiedzy – znajdują zagrożenie. To jest nasza odpowiedzialność.
W tamtych czasach książki o seksualności ukrywano głęboko, jakby same w sobie były czymś wstydliwym. Dosłownie. „Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej – przełomowa, a jednocześnie dla wielu dorosłych zbyt śmiała, więc zakazana przed dziećmi. „O dziewczętach, chłopcach i o nas samych” Tadeusza Jaczewskiego – niby poradnik dla młodzieży, ale traktowany z podejrzliwością. Publikacje Zbigniewa Lew-Starowicza – dostępne głównie dla dorosłych, a jeśli już znalazły się w domu, to ukrywane w najdalszej szufladzie.
Kiedy dziecko przypadkiem natrafiało na taką książkę, nie wiedziało, jak ją czytać. Nie potrafiło zinterpretować ani przyswoić tego, co tam napisano. Zamiast wiedzy zostawało poczucie, że dotyka czegoś zakazanego, wstydliwego. I to wdrukowało się w naszą świadomość na dekady: że o seksualności nie mówi się wprost, że jeśli coś już jest napisane, to trzeba to ukryć, a jeśli ktoś szuka, to znaczy, że robi coś niewłaściwego.
Dziś, w epoce internetu, sytuacja jest o wiele groźniejsza. Bo wtedy książka w szafie była rzadkością, a teraz nie ma żadnych szaf – wszystko jest dostępne jednym kliknięciem. Tyle że to, co dostępne, jest często dokładnie odwrotnością wiedzy, której potrzebują dzieci i młodzież. Zamiast zrozumienia siebie i drugiego człowieka – dostają karykaturę. Zamiast rozmowy o intymności – obraz przemocy. Zamiast edukacji – pułapkę.
Brak wiedzy nie jest neutralny. Brak wiedzy jest niebezpieczny. A jej poszukiwanie w złych źródłach może być początkiem tragedii.
To nie jest sprawa jednostkowa. Brak edukacji seksualnej to problem społeczny, który przekłada się na zdrowie, bezpieczeństwo i przyszłość narodu. Gdy młodzi ludzie dorastają bez wiedzy, łatwiej stają się ofiarami manipulacji. Nie wiedzą, jak rozpoznać przemoc emocjonalną czy fizyczną. Nie rozumieją, że brak zgody to zawsze granica. Nie potrafią nazwać tego, co ich spotyka – i często nie zgłaszają przemocy, bo nawet nie mają języka, by ją opisać. To cisza, która staje się wspólnikiem sprawcy.
Bez edukacji seksualnej nie potrafimy rozmawiać o równości. W relacjach między chłopcami i dziewczętami powielane są schematy: dominacja jednych, podporządkowanie drugich. Nierówność staje się normą, bo nikt jej nie kwestionuje. Brak języka znów staje się brakiem oporu.
To także kwestia zdrowia publicznego. Brak wiedzy rodzi nieodpowiedzialność – ryzykowne zachowania, choroby przenoszone drogą płciową, nieplanowane ciąże. Kraj, który chce być silny gospodarczo, nie może pozwolić sobie na społeczeństwo osłabione brakiem podstawowej wiedzy o zdrowiu. To nie tylko problem moralny – to problem ekonomiczny.
Ale najgłębsza konsekwencja jest inna. Społeczeństwo, które ucieka od wiedzy, oddaje pole tym, którzy wiedzą, jak niewiedzę wykorzystać. Każdy fanatyzm, każda ideologia, każdy nurt, który karmi się strachem, ma w niewiedzy najwierniejszego sprzymierzeńca. Tam, gdzie brakuje edukacji, rodzi się podatność na manipulację. A naród, który daje sobą manipulować, nigdy nie będzie naprawdę silny – choćby miał autostrady, fabryki i wysokie PKB.
Prawdziwa wielkość
Wszystko sprowadza się do jednego pytania: czy chcemy być krajem, który zasiada przy stole G20, a w środku pozostaje niedojrzały, uwięziony w lękach i przesądach? Czy chcemy stawiać fabryki i wieżowce, a jednocześnie wychowywać dzieci w ciemności, skazując je na poszukiwanie prawdy w miejscach, które z góry podsuwają im fałszywe obrazy?
Historia uczy, że narody upadają nie tylko przez wojny i kryzysy gospodarcze. Upadają także przez ignorancję. Przez to, że w decydującym momencie zabrakło odwagi, by powiedzieć prawdę.
Dziś stoimy na granicy. Internet daje wszystko, ale bez filtra. A nasza cisza oddaje dzieci w ręce fałszywych przewodników z ekranów. Jeszcze możemy to przerwać. Jeszcze możemy mówić zamiast milczeć.
Bo wielkość kraju nie mierzy się wysokością wieżowców ani długością autostrad. Wielkość kraju mierzy się tym, czy potrafi chronić swoich najsłabszych. Czy ma odwagę nazwać rzeczy po imieniu. Czy daje swoim dzieciom nie karykaturę, lecz prawdę.
Jeśli tego nie zrobimy, nasze aspiracje pozostaną tylko maską – złudnym teatrem dla świata. Ale jeśli odważymy się mówić, jeśli odważymy się uczyć, jeśli odważymy się przełamać ciszę – wtedy naprawdę możemy być wielcy.
Nie w rankingach. Nie w statystykach. W sercach i w przyszłości tych, którzy dziś pytają o siebie.

/-/ + Robert Matysiak NCC
Zapraszam do przeczytania mojego tekstu „(Nie)potrzebna edukacja seksualna”. To refleksja o seksualności widzianej w pełni – przez pryzmat ciała, ducha i odpowiedzialności rodziców, szkoły i Kościoła.
👉 Przeczytaj tutaj: https://mysli.moj-kosciol.pl/niepotrzebna-edukacja-seksualna/