Bez pamięci
Żyjemy w czasach, w których polityka staje się przestrzenią coraz większej niepewności. Słowo wypowiadane w kampanii wyborczej brzmi donośnie, pełne obietnic i deklaracji, a jednak często ma w sobie coś ulotnego, jakby było stworzone tylko po to, aby przemijać wraz z dniem głosowania. Wielu z nas, obywateli, doświadcza na własnej skórze tego rozdźwięku: między zapewnieniami polityków a rzeczywistością ich późniejszych działań.
Największym dramatem współczesnej demokracji jest nie tylko to, że politycy zapominają o obietnicach. Dramat zaczyna się wcześniej – często już następnego dnia po wyborach. Kandydat, który jeszcze wczoraj mówił „jestem jednym z was”, nagle staje się kimś innym. Wczoraj przedstawiał się jako nasz głos, nasza nadzieja, a dziś – jakby wstąpił do innego świata. Obywatel, który powierzył mu swoje zaufanie, odkrywa z bólem, że ten człowiek przestał być jego reprezentantem. Stał się częścią gry politycznej, w której słowa kampanii rozpuszczają się jak dym.
To doświadczenie jest jak rana. Człowiek wierzył, ufał, oddał swój głos – a w krótkim czasie odkrywa, że jego zaufanie zostało zlekceważone. To nie jest tylko zawód polityczny. To jest dramat sumienia obywatelskiego. Bo zaufanie jest czymś więcej niż technicznym aktem wyboru. Zaufanie jest aktem serca – jest powierzeniem cząstki samego siebie drugiemu. A kiedy to zaufanie zostaje złamane niemal natychmiast, człowiek doświadcza nie tylko gniewu, ale i głębokiego zranienia.
Jednym z najbardziej niepokojących zjawisk jest to, gdy politycy podczas wieców wyborczych cytują Biblię. Robią to często nie po to, żeby naprawdę żyć tym słowem, ale żeby zdobyć poklask i dodać sobie powagi. Wtedy Pismo Święte staje się narzędziem propagandy, a nie źródłem prawdy. To jest nadużycie. Bo słowo, które ma prowadzić do wiary i przemiany serca, zostaje użyte jak hasło reklamowe. A gdy kończy się kampania, wielu polityków odkłada Biblię i żyje tak, jakby nigdy jej nie otworzyło. To rodzi zgorszenie i sprawia, że ludzie wierzący czują się oszukani.
Tak rodzi się kryzys wiary w politykę. Bo jeśli raz po raz okazuje się, że kandydat w dniu wyborów jest „nasz”, a dzień później staje się „obcy”, to obywatele tracą zdolność do dalszego zaufania. Demokracja zaczyna przypominać teatr: piękne słowa, głośne gesty, a za kulisami – zapomnienie o tym, komu naprawdę należy się odpowiedzialność.
Zaufanie do polityki nie może być ślepe. Człowiek wierzący wie, że zaufanie należy się ostatecznie tylko Bogu, który jest wierny. Zaufanie wobec człowieka – a szczególnie wobec polityka – wymaga roztropności i czujności. To nie oznacza cynizmu, ale świadomość, że polityka nie jest przestrzenią zbawienia, lecz zmagania się interesów, pokus i kruchości ludzkiej woli.
Obywatel, który oddaje swój głos, nie oddaje swojej duszy. Głos wyborczy jest aktem odpowiedzialności, ale też zobowiązaniem do dalszego czuwania. Naszym obowiązkiem nie jest tylko wrzucenie kartki do urny raz na cztery czy pięć lat. Naszym obowiązkiem jest kontrola – troska o to, by ci, którzy otrzymali mandat, pamiętali, że nie są panami, ale sługami dobra wspólnego.
Historia uczy nas, jak łatwo politycy ulegają zapomnieniu o tym, komu zawdzięczają władzę. Jak często człowiek, wyniesiony na urząd, zaczyna wierzyć, że władza jest mu dana raz na zawsze, że nie odpowiada już przed ludem, ale tylko przed własnymi kalkulacjami czy partyjną lojalnością. Taka postawa staje się szczególnie groźna, bo rodzi dystans między tymi, którzy rządzą, a tymi, którzy zostali zepchnięci na margines.
Dlatego trzeba dziś z mocą przypominać: demokracja nie jest dana raz na zawsze. Jej żywotność zależy od odpowiedzialności obywateli. Jeśli obywatele zasną, jeśli zrezygnują z krytycznego spojrzenia, jeśli uwierzą, że ich rola kończy się w dniu wyborów, wtedy polityka bardzo szybko zamieni się w grę interesów oderwaną od życia ludzi.
Odpowiedzialny obywatel to ten, kto umie pytać, kto umie wymagać, kto nie pozwala, aby słowa pozostały pustymi obietnicami. To ten, kto pamięta, że prawdziwa wolność rodzi się ze zdolności do rozeznania, a nie z łatwowierności. Zaufanie do polityka nie może być ślepe – musi być mądre, ostrożne, wymagające.
Jako chrześcijanie wiemy, że każda władza ostatecznie podlega sądowi Boga. Ale zanim nadejdzie ten sąd, jest nasza codzienna odpowiedzialność: abyśmy nie milczeli, gdy politycy odchodzą od obietnic, abyśmy nie przyklaskiwali, gdy zamiast służby wybierają własną korzyść. Demokracja bez obywateli czuwających jest demokracją tylko z nazwy.
Niech więc nasze zaangażowanie będzie roztropne, ale i odważne. Niech nasze zaufanie będzie mądre, ale nie naiwne. Bo przyszłość społeczeństwa zależy od tego, czy będziemy tylko biernymi świadkami, czy też świadomymi uczestnikami życia wspólnego.

/-/ + Robert Matysiak NCC